Dlaczego nie chciałem przystąpić do programu partnerskiego

Muszę się Tobie do czegoś przyznać. Przez długi czas żyłem w nieświadomości. Wydawało mi się, że do tej pory nie jestem członkiem żadnego programu afiliacyjnego… podczas gdy od ponad roku jest inaczej. Dopiero przygotowując się do napisania tego tekstu uświadomiłem sobie, że uległem skutecznie sile perswazji. Jak do tego doszło? Po kolei…

Jestem autorem kilku blogów. W większości nie dotyczą one chwytliwej tematyki i nie generują dużego trafficu. Poza jednym wyjątkiem – chodzi o blog o bieganiu Przemekimaraton.pl. Od mniej więcej półtora roku zaczęły się kontaktować ze mną różnego rodzaju firmy i pośrednicy próbując mnie namówić do współpracy na bardzo różnym polu. Większość tych propozycji, dotyczących również programów partnerskich odrzucałem. Wiesz dlaczego? Głównie z 3 powodów:

  • Braku przekonania o korzyściach;
  • Barier wejścia;
  • Niechęci do udostępniania prywatnej strony reklamodawcom.

Jeśli chodzi o brak przekonania odnośnie korzyści: zazwyczaj oferty, które mi składano były na tyle niejasne, że tak naprawdę trudno było mi przewidzieć jakie będą wymierne rezultaty dla mnie z uczestnictwa w proponowanych mi akcjach reklamowych. Ale jednego byłem pewien: korzyści, które antycypowałem były niewspółmierne do potencjalnych korzyści reklamodawcy.

Zdarzyło mi się, że w momencie kiedy zainteresowałem się jednym z programów związanych z content marketingiem, barierą okazało się wejście do tego programu. Kiedy miałem do przeczytania strasznie długi regulamin, napisany prawniczym językiem z jednej strony było mi na to szkoda czasu, z drugiej strony zacząłem się obawiać tych wszystkich „kruczków prawnych”. Jeśli mam wrażenie, że na uczestnictwie w jakimś programie mogę zarobić 200 złotych rocznie, ale jednocześnie działając w tym programie mam całą masę zobowiązań o których muszę pamiętać, to odnoszę wrażenia, że „gra nie jest warta świeczki”.

Ostatnia z barier, ale równie kluczowa dotyczy mojej niechęci przekształcania bloga w platformę reklamową. Kiedy zacząłem ponad 3 lata temu pisać Przemekimaraton.pl (kiedy liczba blogerów biegowych w Polsce było kilkunastokrotnie mniejsza niż obecnie) traktowałem ten blog jako dzienniczek treningowy, pamiętnik dotyczący zawodów, w których brałem udział. Od 2013 roku razem z innymi bardziej doświadczonymi blogerami biegowymi (należącymi do grupy Blogacze.pl) obserwujemy powstawanie różnych blogów biegowych, których stworzenie jest motywowane benefitami wiążącymi się z otrzymywaniem do testów sprzętu biegowego (odzież, buty etc.) oraz zarabianiem na reklamach.

Takie blogi jako czytelnicy sami traktujemy z dużą nieufnością. Dlatego zależało mi, żeby uniknąć takiej sytuacji z moją witryną. Każdą współpracę z zewnętrznym podmiotem rozpatruję głównie pod kątem zachowania własnej wiarygodności i niezależności.

A jednak w pewnym momencie zdecydowałem się na uczestnictwo w programie, o którym w kategoriach emocjonalnych nie myślałem jako o programie afiliacyjnym. Od pewnego czasu współpracuję luźno z jednym z dystrybutorów odzieży biegowej. Relację tę postrzegam jako wartościową głównie z tego powodu, że korzystają na niej moi czytelnicy (mają oni specjalny rabat na zakup nieprzecenionych wcześniej towarów). O moich korzyściach z tego programu myślę w drugiej kolejności. Są one ograniczone – ale kluczowe dla mnie jest to, że z programu w którym biorę udział czerpią korzyści moi czytelnicy.

Może, któraś z sieci znajdzie argumenty, żeby przekonać Pana Przemka, że afiliacje mogą być opłacalne również dla blogera? A może zrobi to któryś z reklamodawców? – P.M.